
Kwestia posłuszeństwa zawodowego i zakonnego
Wracając do kwestii posłuszeństwa rzec trzeba, że ludzie wychowani po neo-zakonnemu w różnych ruchach stosują do siebie miarę zakonną, której stosować nie powinni. Ktoś wychowany w oazach wie, że musi słuchać niejako „pod grzechem” animatora, księdza moderatora czy jakiegoś kleryka. Bo inaczej grzeszy ciężko „rozbijając wspólnotę” i jest pyszny. Co ciekawe ludzie żądający posłuszeństwa sami żadnemu posłuszeństwu nie podlegają albo podlegają mu zbyt krótko. Jakie posłuszeństwo jest dobre, a jakie złe?
Skoro w teologii wnioskujemy głównie przez analogię odnosząc się poprzez to, co znane, bo ziemskie, do tego, co nieznane, bo boskie, dlatego zaczniemy nasze rozważania o posłuszeństwie katolickim od pytania, gdzie, czyli w jakich zawodach, szczególne posłuszeństwo obowiązuje. Co rozumiemy poprzez „szczególne posłuszeństwo”? Spełnianie rozkazów bez pytania. Gdzie ma to miejsce? W tych sytuacjach lub zawodach, gdzie zwłoka może skończyć się śmiercią lub kalectwem. Ma to miejsce w wojsku, na wojnie, podczas pożaru, operacji, na statku czy np. przy spinaczce skłakowej. Robi się to, co trzeba, robi odruchowo nie zadając żadnych pytań, a rozkaz lub polecenie przełożonego jest święte. Podobnie dzieje się w sportach zespołowych, gdzie także nie dyskutuje się z trenerem lub w chórach lub w orkiestrach w odniesieniu do dyrygenta. W tych ostatnich przykładach śmierć bezpośrednio nie grozi, kalectwo też raczej nie, ale ktoś w grupach ludzkich musi ponieść odpowiedzialność za całokształt i nadać czemuś jakąć formę. Im lepsza drużyna, chór czy orkiestra tym więcej uwag, żeby nie wyrazić się dosadniej, musi członek tej formacji znosić. Kiedy tego rodzaju subordynacja jest absolutnie konieczna? Tam, gdzie cała grupa jest konieczna dla osiągnięcia jakiegoś efektu. Bo orkiestra to całość, drużyna to całość, chór to całość, zespół operujący to całość, batalion to całość. Gdzie jednak efekt zależy od jednostek lub współpracy pomiędzy jednostkami, tam możliwość decydowania także o samym sobie jest większa. I tak np. dwóch śpiewaków musi pozostawić sobie jakiś margines wolności i współtworzenia, aby duet wypadł dobrze. Także oficerowie na naradach sztabowych mogą, a nawet powinni przedstawiać swoje opinie, by generał wiedział, jakie ma możliwości manewru. Im wyższa pozycja w jakiejś hierarchii, która zawsze wiąże się z umiejętnością pracy w zespole, tym większy margines samodecydowania wszystkich członków. Tak jest w radach nadzorczych, tak jest też w Kongregacjach Watykańskich czy Konferencjach Episkopatów. Jednak ludzie, którzy się na szczycie takie hierarchii znajdują najpierw przez wiele lat trwali w posłuszeństwie i rozkazów słuchali.
Podobnie rzecz ma się w zakonach. Polecenie przełożonego jest święte i różne konstytucje zakonne rzeczywiście stanowią, że przełożonego należy słuchać jak Boga. Ale przecież przełożony z choinki nie spada, ale na za sobą lata, a raczej dziesięciolecia formacji oraz wie, czego od swoich podwładnych oczekiwać może tak, by nie doszło do buntu. Także zakonnicy i zakonnice trwają w swoim zgromadzeniu dobrowolnie, przeszli formację postulatu, nowicjatu i kolejnych lat badając, czy naprawdę sami chcą takiego życia, a także zgromadzenie badało ich pod kątem przydatności. I podobnie jak muzyk orkiestralny wie po latach praktyki, jak odczytywać ruchy dyrygenta, jak liczyć takty i jak punktualnie wejść, tak też zakonnicy czy zakonnice są zaprawieni do świętego posłuszeństwa. Jeżeli będzie nam dane poznawać ludzi różnych zawodów, to szybko zauważymy, że właśnie przez tę zawodową specyfikę są odpowiednio „wytresowani”, gdyż różnoraka dyscyplina danej dziedziny wyrobiła w nich takie, a nie inne cechy. Trening, trening, trening. Poza tym posłuszeństwo pełni także w niektórych przypadkach rolę naśladownictwa. W tych mianowicie, gdzie ktoś musi coś zaprezentować po to, by inny się tego nauczyli. Wykonują jakąś czynność w ten, a nie inny sposób, bo tak każe im nauczyciel czy instruktor, ponieważ naśladując go uczą się od niego danej czynności. I w takich przypadkach jadąc np. za instruktorem narciarstwa musimy naśladować jego ruchy niewolniczo chcąc się czegoś od niego i za jego pośrednictwem nauczyć. Podobnie jest w zakonach. Ponieważ zakłada się, że przełożony odznacza się wyższym stopniem doskonałości, dlatego należy go słuchać, gdyż poprzez posłuszeństwo i w jakimś stopniu naśladownictwo dochodzimy także do naszej doskonałości. W życiu świeckim także mnóstwo osób świadomie lub nieświadomie naśladujemy, szczególnie wtedy, gdy nam imponują, chcąc w ten sposób w jakiś sposób postąpić w naszej karierze czy rozwoju zawodowym. Oczywiście dużo łatwiej jest być posłusznym komuś, kto jest dla nas autorytetem i po którym się spodziewamy, że chce dla nas dobrze lub nas w jakiś sposób nagrodzi. Posumowując nasze rozważania o posłuszeństwie świeckim i zakonnym rzec trzeba, że żądanie od osób świeckich zakonnego posłuszeństwa jest żądaniem praktycznie niemożliwym do spełnienia, chybionym i prowadzącym do totalitaryzmu. Zakonnik i dużej mierze też każdy kapłan po prostu rezygnuje w dużej mierze z własnej woli, czego świecki w świecie nie robi. Oczywiście nikt nigdzie nie może żyć wyłącznie jak mu się podoba, ale różnica jest ogromna.
Posłuszeństwo a kierownictwo duchowe
Absolutne posłuszeństwo spowiednikowi może mieć zastosowanie tylko w dwóch przypadkach:
- Przy zaawansowanych stopniach mistycznych,
- Przy opętaniu lub przy bardzo silnych dręczeniach demonicznych.
Trzeba powiedzieć jasno, że 99% osób albo i mniej tych stanów, nazwijmy to „zmniejszonej poczytalności”, nigdy nie doświadczy. Bo komu z nas ukazują się już aniołowie, po których nie widać, czy prawdziwe czy upadłe? Kto z nas ma jakieś wizje demonów lub niemożliwość posługiwania się własnym ciałem? Zakładając, że jesteśmy zdrowi psychicznie, zakładamy, że nikt. Stany te można porównać z jakąś ciężką chorobą, gdzie też musimy być myci, karmieni czy przewijani, na co zwykle nie zezwalamy. Także ludzie chorzy psychicznie czasami wiedzą, że czasami są po prostu niepoczytalni. Wtedy sami kierują się do szpitala psychiatrycznego i czekają na polepszenie. Te metafory mają nam przybliżyć, czym jest absolutne powierzenie swojej woli komuś innemu. Może tak bywać, a czasami i musi, ale przecież w bardzo jednostkowych przypadkach i okresowo. Nie po to nam Pan Bóg dał wolną wolę, by jakikolwiek człowiek nam ją zabierał. Jeżeli jakiś spowiednik tego żąda, pomijając wyżej wymienione przypadki, to jest to bardzo niebezpieczne i należy z nim zerwać. Spowiednik jest jak trener. Trenuje nas, o ile mu na to pozwalamy. Celem trenera jest osiągnięcia jak najlepszej kondycji sportowca, a nie poczucie władzy. Jeżeli ktoś już nas odpowiednio wytrenował i niczego się więcej po nim spodziewać nie można, wówczas możemy, a nawet powinniśmy odejść, jeżeli mamy jakąś alternatywę. To nie jest żadne małżeństwo i jesteśmy wolni. Niestety księża też mają różne ambicje i niejednemu marzy się kariera odkrywcy „nowej polskiej mistyczki”, którą on, tylko on, duchowo poprowadzi. Jest to głupota i pycha świadcząca o tym, że ktoś nie ma pojęcia o zagadnieniach duchowych ani też nie ma zdrowego rozsądku. Kapłan mający jakiekolwiek pojęcie o trudności drogi mistycznej wszelkich mistyczek prawdziwych czy domniemanych będzie unikał jak ognia i dobrowolnie się za to brać nie będzie. Chyba, że go biskup zmusi, to trudno. Na czym polega to niebezpieczeństwo? Na tym, że się kogoś poprowadzi na manowce i samemu też polegnie. Ostatnim przykładem do czego żądanie ślepego posłuszeństwa w ruchu religijnym, oczywiście posoborowym, świadczy rozwój Ruchu Rodzin Nazaretańskich [RRN].[1] W komunikacie archidiecezji warszawskiej na temat tego ruchu z roku 2009 monitowano między innymi fakt wymagania od członków ruchu„świętego posłuszeństwa”, którego wymagać można na drodze mistycznej, a nie w życiu świeckim. W oświadczeniu tym czytamy:
Błędna koncepcja kierownictwa duchowego. Połączenie powyższych problemów sprawia, że podkreślana w RRN istotna w życiu duchowym rola korzystania z kierownictwa duchowego staje się kolejną wątpliwą kwestią. „Szczególny nacisk na konieczność posłuszeństwa mu [kierownikowi] pod każdym względem” – co może, w wyjątkowych okolicznościach, być pożyteczne dla osób wysoce zaawansowanych na drodze mistycznej, nie może jednak w żadnym razie być podawane jako reguła w zwykłych sytuacjach; „brak wyraźnej troski o formację kierownika” przy jednoczesnym przypisywaniu mu „niejako charyzmatu nieomylności”. Promowana w RRN forma kierownictwa duchowego „prowadzi do całkowitego podporządkowania penitenta kierownikowi”, tym bardziej że pomijanie kierownictwa miałoby jakoby oznaczać „nieliczenie się z wolą Bożą”. Przedstawiane w związku z kierownictwem określenia, mówiące o „wyzbyciu się swojej woli” czy trwaniu „w ciemnościach wiary”, a zaczerpnięte z języka opisu doświadczeń mistycznych na drodze zjednoczenia, są przenoszone jako ogólna zasada na każdym etapie korzystania z kierownictwa. Może to w rezultacie prowadzić zamiast do wzrostu dojrzałości i samodzielności osoby poddającej się kierownictwu, do jej uzależnienia, bierności i utraty samodzielności w bardzo wysokim stopniu, co jest całkowicie sprzeczne z celami stawianymi tradycji i praktyce korzystania z kierownictwa duchowego w Kościele.[2]
Inaczej rzecz ujmując wymaganie posłuszeństwa zakonnego od świeckich, i to posłuszeństwa heroicznego, którego można wymagać w bardzo pojedynczych wypadkach jest prostą drogą do sekty,[3] czego niejeden ruch odnowy posoborowej dowodzi. Piszący te słowa przez sporo ruchów i wspólnot się przywinął, które prawie wszystkie wykazywały mniej lub bardziej wyraźne cechy sekty. Nawet nie może powiedzieć, że kiedy odszedł, przekształciły się w sekty, po sekciarskie były i przedtem, tylko nie wszyscy to zauważali. Jednym z powtarzających się punktów był właśnie wymóg posłuszeństwa na wzór Ruchu Rodzin Nazaretańskich. Ktoś może zarzucić: “Ale w klasztorach też tak jest.” Tego naprawdę nie wiemy, bo w klasztorach nie jesteśmy, ale przecież żadna reguła nie jest zatwierdzana na drugi dzień po założeniu wspólnoty, a Kościół obserwuje i bada. I dlatego wstępując do jakiegoś zgromadzenia mamy większą pewność, że nie trafimy do sekty, bo rządzą tam stare, sprawdzone sposoby. A przynajmniej bywało tak do soborowych reform, patrz przykład betanek, które weszły w charyzmatyzm.
[1] http://www.niedziela.pl/artykul/54996/nd/Ruch-Rodzin-Nazaretanskich-wychodzi-z https://pl.wikipedia.org/wiki/Ruch_Rodzin_Nazareta%C5%84skich#cite_note-dekret-5
[2] http://www.traditia.fora.pl/nowa-wiosna-kosciola-posoborowego,31/nastepnicharyzamatycyruch-rodzin-nazaretanskich,1383.html
[3] http://tagi.newsweek.pl/ruch-rodzin-nazaretanskich,4567
Możliwość komentowania dla zalogowanych użytkowników.