
Status quo
Jeśli przyjąć, że poprzez swoją pozorną rezygnację papa emeritus Benedykt XVI. z tronu Piotrowego nie zrezygnował, wówczas założyć trzeba, że to właśnie on, nie Franciszek, posiada nadal wszystkie prerogatywy prymatu papieskiego jak charyzmat nieomylności i assistentia negativa. Zatem łaski stanu nie mogły przejść na nowo wybranego papieża – Jorge Bergoglio – ponieważ dawny i obecny papież Benedykt XVI – Joseph Ratzinger – nadal jest papieżem. Ponieważ Pan Bóg nie daje niczego daremnie, ani nie mnoży bytów bez powodu, a postępowanie Bergoglio ukazuje, że ten ostatni najwyraźniej żadnej assistentia negativa nie posiada, toteż przyjąć trzeba, że wszystkie prerogatywy urzędu papieskiego posiada nadal Benedykt, skoro nadal jest papieżem. Wie o tym przypuszczalnie sam Bergoglio, skoro od początku określa on sam siebie jako „biskup Rzymu”, a z ostatniego Annuario Pontificio usunięte zostały wszystkie tytuły papieskie pomijając tytuł „biskupa Rzymu” właśnie. Zatem charyzmat nieomylności został niejako przy Benedykcie i przez Benedykta zablokowany, ponieważ ten nie ustąpił i żyje. Jeśli Benedykt umrze charyzmat nieomylności nie przejdzie na Bergoglio, ponieważ ten ostatni nie został wybrany na papieża z powodu braku sedewakancji w momencie własnego wyboru. Zatem najlepszą metodą uchronienia nowo obranego Franciszka od wpływu charyzmatu nieomylności i innych duchowych prerogatyw prymatu byłoby zachowanie prawdziwego papieża niejako w stanie spoczynku przez to, by zrezygnował on tak, by naprawdę nie zrezygnować. Jeśli byłoby to działanie celowe, to rodzi się pytanie, czy on sam Benedykt uczestniczył w tym duchowym spisku świadomie uniemożliwiając przejście charyzmatu na Bergoglio poprzez brak rezygnacji. Czy zatem przyjąć można, że Benedykt powiedział sobie:
– Jeśli pozostanę papieżem zachowując duchowe przywileje prymatu, to on – Bergoglio – będzie mógł niszczyć Kościół jak tylko zechce, bo nic nie będzie go hamowało.
Powyższe podejście zakłada u Benedykta (a) pozytywną wiarę w duchowe prerogatywy papiestwa oraz (b) niesamowicie złą wolę dokonania zniszczenia Kościoła cudzymi rękami. W przypadku (a) założyć by trzeba postrzeganie prerogatyw duchowych jako czegoś realnego, w przypadku (b) natomiast niesłychanie diaboliczną złą wolę, by dokonać zniszczeń nie samodzielnie, ale z zachowaniem dobrej opinii cudzymi rękami. Byłoby to zachowanie dosyć kobiece, by namówić kochanka do zabicia męża i przekonać sąd łzami o swojej własnej niewinności. Jeśli Benedykt działałby celowo, to byłaby to gra zespołowa w tandemie z Bergoglio. Przypominają się tu rozwiązania typu „dobry glina”, „zły glina”, w którym policjanci, którzy wykonują jedno wspólne dzieło dzieląc się przy tym rolami i funkcjami. Pojawia się jednak problem natury psychologicznej, nie logicznej, gdyż większość konserwatywnych lub tradycjonalistycznych katolików Benedykta lubi i nie wyobraża sobie, by byłby on do czegoś takiego zdolny. O ile zatem Bergoglio może być „tym złym”, to na zasadzie dualistycznej przeciwności Benedykt musi być „tym dobrym”. Jeśli jednak porzuci się pierwszą emocjonalną przesłankę, że Benedykt jest „dobry i kochany”, wówczas otwierają się różne możliwości. Niekonieczne przyjemne, ale prawdopodobne. A co, jeśli żadnych „wilków” nie było? A co, jeśli Benedykt tą wypowiedzią z początku swojego pontyfikatu „módlcie się, abym nie uciekł przed wilkami”, a konkretnie z 24. Kwietnia 2005 roku, przygotował nas wszystkich psychologicznie do z góry zaplanowanej abdykacji? Być może Benedykt jest nadal częścią tego samego układu, który najpierw na szczyty wyniósł jego samego, a następnie kazał połowicznie ustąpić, by uczynić miejsce Bergoglio? Może nie było żadnego szantażu czy nacisku, a jedynie całkowita zgoda? I dlaczego nam się to założenie nie podoba? Bo nadal jakoś Benedykta lubimy, a kogoś lubić trzeba.
Możliwość komentowania dla zalogowanych użytkowników.