
Czas lektury/odsłuchu: 4/8 min
Kolejny fragment jest widoczny tylko dla zalogowanych czytelników.
W celu zbierania materiałów o Janie Pawle II autor zaprenumerował sobie Wyborczą. Przestał ją czytać w roku 1993. Ten powrót po latach przypomina mu zdanie z Dzienników Gombrowicza z lat 1950-tych, w którym to autor Transatlantyka pisząc o swoich znajomych ze stalinowskiej Polski konkluduje, że przypominają mu zachowanie postaci z kreskówek, które zostały rozjechane przez walec, czy jakoś tak. Wrażenie szalonej agresji, absurdu oraz wojny wszystkich ze wszystkimi.
Autor stwierdził, że pomału zapomina polskiego, nie zna najnowszych slangowych określeń, więc jakoś trzeba te braki warsztatu nadrobić.
Tekst widoczny dla wszystkich.
I właśnie w ostatnim Dużym Formacie autor natknął się na reportaż Urszuli Jabłońskiej, zawierający dużą dozę empatii i sympatii dla swoich bohaterów, pt. “Wypal mnie, Panie”. Nie potrafiła znaleźć dla siebie miejsca innego niż katolicka wspólnota.
Gazeta Wyborcza, jak wiadomo, postrzega Kościół jako “siedlisko reakcji, opresji, ciemnogrodu” etc. Jednakże dziennikarze Wyborczej pewne rzeczy widzą dobrze, ale jedynie ten wierzchołek góry lodowej wystający z zimnego oceanu.
Nie widzą tego, co pod wodą, bo nie mają wiary. My widzimy więcej, sądzimy ostrzej, gdyż konsekwencje takiego dzieciństwa w Ruchu są nie tylko doczesne, ale wieczne. Zaczyna się pseudomistyką, a kończy degeneracją i ateizmem. Bohaterki reportażu jeszcze żyją, warto się za nie pomodlić.
Każdy, kto przeszedł przez jakiś ruch czy wspólnotę doskonale się w losie bohaterek odnajdzie. Autor jest przekonany, że są to postaci prawdziwe, bo życie jest często stranger than fiction.
Tekst przedstawimy w formie edytowanej, bo nie wszystko jest dla nas interesujące, a następnie go etapami skomentujemy. Tekst niebieski pochodzi z Wyborczej, czarny od nas.
[…]
GRZESZNICA
To był początek lat 90. Kilka osób spotykało się w salce w piwnicy kościoła na warszawskim Żoliborzu. Siadali na krzesłach ustawionych w kółko, czytali religijne teksty i rozmawiali. Mama zabierała siedmioletnią Hanę ze sobą, żeby słuchała i rysowała obrazki.
Do spowiedzi przed komunią Hana poszła do osobistego spowiednika. Pierwsza odbyła się w konfesjonale, ale kolejne już na plebanii, w pokoju księdza. Siadał na krześle, zakładał stułę, a Hana klękała obok i się spowiadała. Chodziła co dwa tygodnie. Po wieczornym pacierzu robiła rachunek sumienia. Wypisywała wszystkie grzechy, które przychodziły jej do głowy. Dzień przed pierwszą komunią tak bardzo się bała, że zgrzeszy, że postanowiła cały czas przespać. Przecież grzeszyć można myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Trudno nad tym wszystkim zapanować.
Od trzeciej klasy zaczęła chodzić na grupy dzielenia dla dzieci w jej wieku. Teraz Hana także siadała na jednym z ustawionych w kółko krzeseł. Czytali fragmenty tekstów i rozmawiali. O czym?
Lekcja do zapamiętania na przyszłość: jesteś grzeszną osobą.
Wydaje się, że Hana była po prostu bardzo wrażliwym dzieckiem, które nawet bez kontekstu religijnego czułaby się ciągle nic niewarta i winna.
Kolejny fragment jest widoczny tylko dla zalogowanych czytelników.
Piszący te słowa uświadomił sobie niedawno, że jego ofiarność i altruizm niekoniecznie pochodzą z religii, ale stąd, że on sam bardzo wcześnie ukształtował w sobie taki obraz samego siebie.
Jesteś dobry, gdy robisz coś dla innych, bo wtedy cię chwalą.
I stąd trwało to sporo lat, zanim zaczął myśleć o sobie, coś dla siebie robić i czegoś dla siebie żądać.
To zatem nie religia była temu winna, ale on sam. W sumie nic się nie stało, bo lepiej być altruistą niż psychopatą.
Tekst widoczny dla wszystkich.
Wszyscy nosimy w sobie pewne okulary postrzegania rzeczywistości. Patrząc przez nie wybieramy z niej to, co najbardziej pasuje do percepcji nas samych. Skoro autor był taki, a nie inny, toteż wybrał sobie w religii to, co go w tym obrazie samego siebie utwierdzało.
Ale religia nie stała na początku tego wyboru, lecz co najwyżej w środku. Rozwiązanie jest dosyć proste. Gdy zmienimy nasze myślenie o nas samych, wówczas zaczniemy dostrzegać inne elementy rzeczywistości, które w relacji zwrotnej pomogą nam ukształtować nową wizję nas samych.
Rozmawiali też o pozbywaniu się oparć ze świata doczesnego. Bo powinni opierać się wyłącznie na Bogu. Zastanawiali się, jakie mają w życiu oparcia. U Hany to byli koledzy i koleżanki w szkole, z którymi miło spędzała czas. Budowali jej poczucie wartości. A przecież tak naprawdę jest pełna grzechu. Nie powinna wierzyć w to, że ma jakąś wartość poza tym, że jest dzieckiem Bożym.
Lekcja do zapamiętania na przyszłość: jesteś nic niewarta.
I tutaj zaobserwować można podstawowy błąd ks. Dajczera chcącego jakiejś “mistyki dla mas” lub “zakonu kontemplacyjnego w codzienności”. Owszem, zakonnik i mistyk z czasem w sposób naturalny pozbywają się “oparć ze świata doczesnego”, zwłaszcza wtedy, gdy ten świat da im w kość, ale przecież tego rodzaju rozważania nie są stosowne dla dziecka. Przecież najpierw trzeba coś mieć, by się tego pozbyć.
Dużo rozmawiali też o talentach. W przypowieści jest powiedziane, że każdy sługa dostaje od Boga talent i ma go pomnażać. We wspólnocie talentem było wszystko, co zsyła Bóg, także choroba, problemy rodzinne, smutek, ubóstwo. Za to wszystko powinni Bogu dziękować. Uczyli się, że jeżeli kogoś skrzywdzą, to muszą się z tego wyspowiadać. Ale każde cierpienie to jest także łaska Boża.
Lekcja do zapamiętania na przyszłość: cierpienie jest dobre.
Kolejny fragment jest widoczny tylko dla zalogowanych czytelników.
Autora w jego wspólnotowych czasach ta ciągła gadka o talentach bardzo irytowała. Ponieważ uczęszczał do szkoły muzycznej od piątego roku życia, toteż wiedział, że żadnego talentu nie ma.
Jest jedynie czas poświęcony jakiejś dyscyplinie – im więcej tym lepiej. Tak samo jest w każdej dziedzinie sztuki, do czego artyści przyznać się nie chcą, bo inspiracje miewa każdy, ale nie każdy doprowadzi ją do formatu dzieła.
Tekst widoczny dla wszystkich.
W Brewiarzu Trydenckim przypowieść o talentach czyta się przy oficjum wyznawcy i wyznawcy biskupa. Dlaczego? Ponieważ tymi talentami są prawdy wiary oraz powierzone dusze, z których zostanie się rozliczonym.
Skoro Kościół jest hierarchiczny, to logiczne jest, że nie każdy jakiś kapitał do pomnażania posiada, a ma go więcej ten, kto jest na szczycie hierarchii.
Ta ciągła gadka o talentach sprawia, że albo wszyscy chcą śpiewać lub grać na gitarze, by dowieść tego, że są coś warci, a ci, którzy tego nie potrafią, czują się strasznie winni. Poza tym ze słowem “talent” kojarzy się lekkość i brak pracy, co jest kompletną bzdurą.
Owszem – cierpienie jest dobre, bo się bez cierpienia nie da. Ale cierpienie zsyłane przez Boga jest do czasu – patrz Hiob – a nigdy celem samym w sobie. Inaczej wpadamy w masochizm, psychiczny lub nawet seksualny.
Czytając poradniki dla biznesmenów autor dowiedział się, że każdy przedsiębiorca niekiedy nie ma:
- pieniędzy,
- kredytu,
- dobrej reputacji,
- żywności,
- czasu,
- zdrowia,
- przyjaciół,
- poczucia sensu,
- nadziei,
- i wielu innych rzeczy
po czym znowu jest z górki i niejako zostajemy nagradzani za to, co przecierpieliśmy będąc w dołku. Trzeba zacisnąć zęby i ufać, że będzie lepiej, a kryzys przetrzymać.
A czy to cierpienie?
Owszem i to jakie, ale bez niego niczego się nie stworzy. Cierpienie i tak nas dopadnie, a ucieczka od niego prowadzi do jeszcze większego cierpienia, bo zwykle kończy się to uzależnieniem od:
- alkoholu,
- narkotyków,
- hazardu,
- seksu,
- innych rzeczy.
Każdy biznesmen musi posiąść umiejętność odporności i pozbierania się po porażkach, to jest owocnego wykorzystywania cierpienia. Stąd też przekonanie, że cierpienie jest dobre, jest dobrym punktem wyjścia.
c.d.n

Darowizna przez Paypal
Chcesz pomóc przez Paypal? Wybierz dowolną kwotę. Jeśli możesz, przejmij opłaty Paypal, to więcej do nas dotrze. Dobroczyńców zapewniamy o modlitwie. Bóg zapłać!
20,00 zł
Możliwość komentowania dla zalogowanych użytkowników.