Tradycja i Wiara

Search
Close this search box.

Consensus vitium – analiza tekstu arcybiskupa Viganó

Analiza i komentarz wystąpienia biskupa Vigano.
Posłuchaj

Consensus nie jedno ma imię

Czytając przemówienie Viganó pod tytułem Konsensus wad autorowi przypomina się scena z sitkomu Teoria wielkiego podrywu, w której Penny mówi do Sheldona:

– Kochanie, Tobie się wydaje, że każdy rozumie, co mówisz, ale zapewniam Cię, że tak nie jest.

Arcybiskup Viganó jako teolog, kanonista i prawnik zakłada, że mówi jasno, prosto, zwięźle i przejrzyście. Niestety tak nie jest, gdyż jego przemówienie ma mnóstwo wbudowanych haseł lub kruczków zrozumiałych jedynie dla tych, którzy sami prawo kanoniczne znają.

Zacznijmy od tytułu consensus vitium – „konsensus” lub „zgoda wad”. Termin consensus jest w jego tekście nawiązaniem do:

  1. tezy, między innymi biskupa Schneidera, iż powszechna zgoda wszystkich (consensus universalis omnium) stanowi o tym, że ktoś uznawany jest za papieża;
  2. zgody małżeńskiej (consensus matriumonium), której obecność lub jej brak stanowi o ważności małżeństwa;
  3. zgody (consensus) samego Bergoglio, który nie zgodził się sprawowanie katolickiego papiestwa;
  4. zgodności (consensus) wad (vitium) lub nieprawidłowości związanych z wyborem Bergoglio.

Arcybiskup piecze tym poczwórnym zastosowaniem terminu consensus nie tylko dwie, ale cztery pieczenie na jednym ogniu, co jest równie wyrafinowane, co mało zrozumiałe. Dodajmy jeszcze, że łacińskie słowo consensus posiada następujące znaczenia:

  1. zgoda, jednomyślność,
  2. zgodność, harmonia rzeczy między sobą,
  3. zmowa, spisek.[1]

I do nich wszystkich nawiązuje tekst arcybiskupa. Sam tytuł Consensus vitium – „Konsensus wad” stanowi ich retoryczną kulminację, gdyż zdaniem byłego nuncjusza w USA sam Bergoglio jest consensus vitium – „konsensusem wad”, a został on przez consensus vitium – „jednomyślność wad” wybierających go kardynałów rzekomo na papieża wybrany.

Papież czy nie?

Ann Barnhardt i jej przyjaciele ubolewają nad tym, że Viganó nie uporządkował lepiej swojego przemówienia, z czym trzeba się zgodzić. Stawia on w jednym zdaniu na równi trzy jakościowo różne zagadnienia, które się wzajemnie znoszą, gdyż przyjęcie jednego z nich sprawia, że pozostałe dwa stają się zbędne.

Viganó pisze:

Niektórzy twierdzą, że Jorge Mario Bergoglio jest (1) jawnym heretykiem w kwestiach doktrynalnych, inni, że jest (2) tyranem w sprawach rządzenia, jeszcze inni uważają jego (3) wybór za nieważny ze względu na liczne nieprawidłowości związane z rezygnacją Benedykta XVI i wyborem tego, który zajął jego miejsce.

Trzeba się jednak na coś zdecydować i być konsekwentnym. Jeśli założymy (3), to jest nieważność wyboru, to nie ma znaczenia kwestia, czy jest heretykiem (1) ani bez znaczenia pozostaje jego styl rządzenia (2). Jeśli nie został wybrany, to nie jest też papieżem, stąd nie należy go tak tytułować i jego postępowanie jako nie-papież nie jest aż tak skandaliczne.

Jeśli Bergoglio jest heretykiem, to zdaniem wszystkich Doktorów Kościoła i wbrew mniemaniu biskupa Schneidera (patrz nasze wpisy na temat haereticus papa) Franciszek stracił automatycznie urząd i papieżem być przestał, jeśli nim kiedykolwiek był.

To, że jest tyranem nie ma teologicznie większego znaczenia ani nie wpływa też na to, czy jest papieżem. Urban VI też był tyranem, kazał torturować kardynałów i lubił słuchać ich krzyków, a mimo to był prawdziwym papieżem.

Oczywiście, że rzekomy pontyfikat Bergoglio jest koszmarny, gdyż koszmarny jest sam Franciszek. Tak mianowicie należy odczytać śródtytuł Viganó: agere sequitur esse, gdyż działanie Bergoglio rzeczywiście wyrasta z jego istnienia.

Mens i przysięga koronacyjna

Arcybiskup konstruuje tezę o braku zgody (consensus) na przyjęcie papiestwa przez Bergoglio posługując się analogią zgody małżeńskiej (consensus matrimonii) z prawa małżeńskiego. Viganó stwierdza, że wybór Bergoglio był nieważny, jeśli ten jako kandydat symulował przyjęcie prawdziwego papiestwa, ale tak naprawdę przyjął Urząd Piotrowy po to, by wprowadzić „kościół synodalny” i zniszczyć Kościół prawdziwy.

Zdaniem piszącego te słowa ta cała konstrukcja jest chybiona, ponieważ mens (dosł. „umysł”), to jest stan świadomości kandydata na papieża, nigdy nie podlegał, wedle naszej wiedzy, kanonicznej ocenie. Kandydat orzekał, czy wybór przyjmuje czy też nie. Nigdy nie był jednak pytany, czy naprawdę pragnie zostać prawdziwym katolickim papieżem. Zadanie określenia, na czym funkcja papieża polega, spełniała przysięga koronacyjna, zniesiona przez Pawła VI, w której nowo wybrany papież ślubował co następuje:

Ślubuję:

Nie zmieniać niczego z przekazanej mi tradycji ani niczego, co było przede mną strzeżone przez mych miłych Bogu poprzedników, ani nie naruszać, ani nie zmieniać, ani nie zezwalać na jakiekolwiek zmiany.

Przeciwnie: z gorącym umiłowaniem, jako jej uczeń i dziedzic, ze czcią zachować przekazane mi dobro, ze wszystkich moich sił i całą moją mocą.

Bronić Świętych Kanonów i Dekretów papieskich jako Bożych nakazów otrzymanych z Nieba, ponieważ jestem w pełni świadom, że Ty, którego miejsce zajmuję przy pomocy Łaski Bożej, którego Wikariuszem jestem z Twoją pomocą, poddasz najsurowszemu osądowi przed Twoim Boskim Trybunałem wszystko, co będę głosił.

Gdybym miał dokonać czegokolwiek przeciwnego [tej przysiędze] albo zezwolić, aby taki czyn mógł być dokonany, Ty nie będziesz miał nade mną litości w straszny dzień Sprawiedliwości Bożej.

Dlatego bez żadnego wyjątku, nakładamy najsurowszą ekskomunikę na każdego – czy to na Nas samych, czy to na kogokolwiek innego – kto ośmieliłby się powziąć cokolwiek nowego, co stałoby w sprzeczności z tą starożytną ewangeliczną Tradycją i czystością prawowiernej Wiary i religii chrześcijańskiej, albo kto chciałby coś zmienić poprzez swój czynny sprzeciw, lub też zgodziłby się z tymi, którzy podjęliby tak świętokradzkie przedsięwzięcie. 

Można by złośliwie stwierdzić, że po likwidacji przysięgi koronacyjnej, złożonej po raz ostatni 30 czerwca 1963 roku przez Pawła VI, nastali po nim papieże nie wiedzą, na co się piszą i nie mają katolickiego obrazu papiestwa. Można to zdecydowanie stwierdzić o Benedykcie XVI i jego tezie oddzielenia munus i ministerium wraz z wymyśloną funkcją „papieża emeryta”. Ale nie kopmy już leżących i w dodatku zmarłych, ale wróćmy do podjętego tematu.

Arcybiskup Viganó nie ma racji w kwestii mens rea (świadomości popełnionego przestępstwa) kandydata do Tronu Piotrowego, na co wskazuje historia Kościoła. Przecież było mnóstwo papieży, których głównym celem było wzbogacenie samych siebie i swojej rodziny, jak prawie wszyscy papieże Renesansu, a których papiestwo mimo wszystko kwestionowane nie było. A skąd wiemy, że mieli taką mens? Bo to robili. Gdyby Vigano miał rację, wówczas mnóstwo pontyfikatów należałoby unieważniać po fakcie, na skutek niekatolickiego zachowania papieży. Co prawda Bergoglio na poziomie doktrynalnym przebija ich wszystkich, ale zasada musi być jedna.

Arcybiskup Viganó powinien lepiej znać historię Kościoła jak i maksymę Ecclesia de occultis non iudicat – „Kościół nie osądza tego, co ukryte”. Jeśli ktoś został na papieża wybrany i wybór przyjmuje, to założyć trzeba, że chce tego konkretnego papiestwa, a nie jakiegoś innego.

Poza tym każdy papież nieco zmieniał papiestwo przez własny pontyfikat, więc nie mógł nawet ślubować, że absolutnie wszystko pozostawi niezmienionym. Przysięga koronacyjna niezmieniania tego, co istotne, dotyczy Tradycji, a nie sadzenia innego rodzaju kwiatków w Ogrodach Watykańskich.

Analogia przysięgi małżeńskiej

Cała kwestia zgody małżeńskiej jest tutaj także z tego powodu nie na miejscu, ponieważ to właśnie zgoda (consensus) tworzy sakrament małżeństwa (consensus facit matrimonium). Sakramentu, którego małżonkowie udzielają sobie wzajemnie, gdyż kapłan jest jedynie „świadkiem kwalifikowanym”. Jeśli nupturienci nie wyrażają zgody małżeńskiej, w takim rozumieniu, że nie chcą zawrzeć ze sobą małżeństwa określonego przymiotami jedności, płodności, nierozerwalności i wierności, wówczas zgody (consensus) nie ma lub zgoda jest wadliwa, co stanowi podstawę unieważnienia małżeństwa.

W praktyce wygląda to tak, że proboszcz na rozmowie przedmałżeńskiej pyta kandydatów:

  1. Czy zamierzacie zawrzeć ze sobą i tylko ze sobą związek małżeński?
  2. Czy zamierzacie współżyć w małżeństwie w celu spłodzenia dzieci i wychowania ich po katolicku?
  3. Czy zamierzacie trwać ze sobą w małżeństwie aż do śmierci?
  4. Czy zamierzacie być sobie wierni?

Kandydaci są najpierw informowani o tym, czym katolickie małżeństwo jest, a wolę zawarcia takiego małżeństwa deklarują w przysiędze małżeńskiej będącej zewnętrznym wyrazem zgody małżeńskiej (consensus matrimonii).

Ale papiestwo nie jest małżeństwem zawieranym przez kandydata z Kościołem, ale zwykłym przyjęciem urzędu. Trudno sobie wyobrazić, by kardynał nie wiedział, na czym papiestwo polega. Co prawda Ratzinger też wiedział, że papiestwo jest A, które jednak on chciał zdemitologizować i otrzymać B, ale to już inny problem. Kształcony w latach 1940-tych dokładnie wiedział, od czego odstępuje.

Nie wiemy, czy wszyscy kardynałowie wybraliby Bergoglio, gdyby wiedzieli, co zamierza przeprowadzić. Ale wiemy, że niektórzy z nich dokładnie z tych przyczyn go wybrali, patrz mafia z St. Gallen. Albo ci o poglądach katolickich się wystarczająco na jego temat nie poinformowali albo ich rzeczywiście oszukał.

Szantaż?

Jednakże arcybiskup nieco przeczy sam sobie twierdząc, że Bergoglio został dlatego wybrany, ponieważ mógł być „pod wieloma względami szantażowany” (w oryg. widely blackmailable), przez co rozumieć należy, że mieli na niego więcej niż jednego haka.

A czym?

Oczywiście jego homoseksualizmem i kryciem pedofilów w Argentynie, patrz hasło „Gustavo Vera” u Ann Barnhardt. Przez pontyfikat Bergoglio tego rodzaju zachowania hierarchów zostały tak dalece znormalizowane, że trudno kogoś dzisiaj tym szantażować.

Nie wiemy jednak, czy Bergoglio był szantażowany:

  1. Po to, by w ogóle na papieża kandydować?
  2. Po to, by jako papież realizować konkretne plany mafii z St. Gallen?

Nawet jeśli można go szantażować, chociaż obecnie już nie ma czym („Kim jestem ja, by sądzić?”), to Bergoglio zdaje się realizować swoje plany samodzielnie, chętnie i dobrowolnie. Gdyby jednak był szantażowany po to, by kandydować i wybór przyjąć, to jego wybór jest nieważny. Bergoglio jako szantażowany kandydat nie był wolny, ale działał pod wpływem bojaźni ciężkiej (metus gravis), która unieważnia podjętą czynność na mocy prawa (por. kan. 188 lub 1103 CIC [1983]).

Arcybiskup nie ma racji pisząc, że

„rozróżnienie pomiędzy munus i ministerium jest przypadkowe (arbitrary)”,

bo jest ono czymś faktycznym, patrz ten cykl.  Ma natomiast rację twierdząc, że nie można munus i od ministerium oddzielić, ponieważ właśnie z nich składa się jedno i to samo papiestwo.

Viganó informuje nas o tym, że istnieją duchowni odmawiający awansów z obawy przed tym, że zostaną kozłem ofiarnym, co jest pocieszające, że nie wszyscy pchają się do Rzymu. Jeśli tak jest to mamy w Kościele dobór negatywny, gdzie ostają się najgorsi, bo w miarę przyzwoici rezygnują.

Arcybiskup upiększa niestety rzeczywistość pisząc o „coraz większej liczbie biskupów”, którym się rządy Argentyńczyka nie podobają. Przyznaje to sam w innym miejscu, mówiąc o „służalczym posłuszeństwie u niemal wszystkich biskupów”.

Reasumując stwierdzić można, że postępowanie Bergoglio byłoby dużo bardziej gorszące, gdyby był on rzeczywiście papieżem. Wtedy bowiem Bóg zaprzeczałby sam sobie wybierając Następcę Piotra po to, by swój ziemski Kościół zniszczyć. Skoro jednak Argentyńczyk od początku, z braku sediswakancji, papieżem nie jest, to jego „pontyfikat” jest jedynie szczytowym przerzutem rakowym Vaticanum II, co trafnie rozeznaje arcybiskup. Wielu hierarchów nie wiedziało, na czym koszmar Vat. II polega aż przyszedł Bergoglio.  

Stan Kościoła i program naprawy

Niestety najgorsze w „pontyfikacie” Franciszka jest uwidocznienie tego, że nikomu z kardynałów lub z biskupów nie zależy na dobru Kościoła na tyle, by zrobił coś, za co ponieść może nieprzyjemne konsekwencje. Przesyłanie dubiów przecież niczego nie zmienia ani też wymyślanie absurdów, w czym celuje ostatnio biskup Schneider.  Są to ruchy pozorne, by niby coś zrobić, ale się nie wychylić.

Viganó słusznie stwierdza, że nieposłuszeństwo poleceniom heretyckiego przełożonego jest obowiązkiem sub gravi. Zwrot ten oznacza, że każdy, kto jest mu posłuszny w herezji popełnia grzech śmiertelny. Dotyczy to wszystkich biskupów, którzy realizują postanowienia Amoris Laetitia i inne polecenia Bergoglio, to jest dosłownie wszystkich episkopatów. Jak już tutaj wielokrotnie pisaliśmy biskupi choćby tylko przez to, że nakazy Bergoglio wykonują, żyją w grzechu śmiertelnym, który ich coraz bardziej zaślepia.

Piszący te słowa czytał ostatnio zalecenia św. Alfonsa Liguoriego dla zakonników i zakonnic, którym założyciel Redemptorystów zaleca następujące umartwienia:

  1. codzienną „suchą dyscyplinę” przez 15 minut, to jest biczowanie się nie do krwi i przypuszczalnie przez ubranie;
  2. dyscyplinę do krwi tylko raz lub dwa razy w miesiącu;
  3. noszenie kłującej obroży do obiadu na jednej i po obiedzie na innej części ciała;
  4. określone posty o chlebie i wodzie albo zadowolenie się jedynie zupą;
  5. rezygnacja z deseru w środy, piątki podczas nowenn,
  6. rezygnacja z niektórych potraw lub dosypanie sobie gorzkich ziół,
  7. sen nie dłużej niż 6 godzin, nie krócej niż 5,
  8. możliwie milczeć podczas dnia.

Nie ma sensu wchodzić w szczegóły, bo dokładnie ten tekst przedstawimy i omówimy na naszym blogu. Piszący te słowa tego wszystkiego nie praktykuje, najbliższy jest ideałowi postów, spełnia wymogi milczenia, niekiedy śpi tylko 6 godzin, ale rzadko. Być może zacznie wdrażać i resztę, bo jako sportowiec dobrze znosi ból.

Oczywiście są to przepisy dla zakonników, nie dla biskupów, ale św. Alfons był zarówno jednym jak i drugim. Jaką moc ducha i charakteru musiał mieć ktoś, kto to wszystko praktykował. Nie bał się, że go pobiją, bo sam się pobił. Nie bał się, że go zagłodzą, bo sam się głodził. Człowiek umartwiony jest wolny. I ten cały duchowy ładunek wynikający choćby z przepisowych umartwień zniknął, bo prawie nigdzie się tego nie praktykuje.

A teraz taki biskup czy kardynał ma wystąpić przeciwko antypapieżowi-heretykowi? Ten, który nigdy nie odmawiał sobie nawet deseru? Skąd weźmie na to siły? Martel pisał, że kardynał Müller przyjął go o godzinie jedenastej przed południem nieogolony i w piżamie, zapytawszy przedtem, czy będzie robić mu zdjęcia. Martel nie robił, więc Müller w piżamie został. Nie jest to jedynie brak szacunku dla gościa, ale głównie dla samego siebie oraz okazanie, że już sami z siebie zrezygnowaliśmy i na niczym nam nie zależy. Czy Müller i inni kardynałowie praktykują jakieś życie duchowe i ascezę? Oczywiście, że nie, inaczej nie tak by się zachowywali. Jedno prowadzi do drugiego, skoro agere sequitur esse.

Obecny okres w historii Kościoła przypomina moment, w którym trzeba biec do pociągu, autobusu lub kroczyć głodnym po szlaku górskim. Wtedy okazuje się, jaką mamy kondycję, ile wytrzymamy i jaki jest nasz hart ducha. Bergoglio zastał kardynałów i biskupów całkowicie nieprzygotowanymi na taki czarny scenariusz.

Viganó słusznie pisze, że

Nie można tego rozwiązać poprzez odwołanie się do naszych zwykłych kategorii osądów i działań.

A jakie to kategorie? Nic nie robić, robić dobre wrażenie, patrzeć, czego chcą ci na górze i po prostu przeczekać. Jest to dobre na czas pokoju w jakimś etycznym i stabilnym systemie, a Kościół posoborowy taki nie jest. Nie ma odpowiednich ludzi, bo awansowano miernoty, które uprzednio sami siebie pozbawili kręgosłupa. Wzrost jest zawsze czymś bolesnym, o czym autor wie najlepiej, ale jest możliwy. Pan Bóg nie stawia nas w sytuacji beznadziejnej i obdarza swoją łaską, byśmy mogli wypełnić Jego zamiary. Jeśli po naszych kardynałach i biskupach działania Bożego nie widać, to na ich własne życzenie. Ale i świeccy boją się własnego cienia, o czym świadczy wyproszenie Viganó z konferencji amerykańskich tradycjonalistów. Jeśli oni się już boją, to kto się ostoi?!


[1] Plezia, M., Słownik łacińsko-polski, T. I A-C, Warszawa 1998, 699-700.

 
Facebook
Twitter
Pinterest
WhatsApp
Email

Translate

Reklama

Ostatnie wpisy

Popularne

24-go Czerwca. Żywot świętego Jana Chrzciciela.
O Boże, co za bagno....
30-go Listopada. Żywot świętego Andrzeja, Apostoła.
Wielki Egzorcyzm - pełen tekst
W demonologicznym lesie przyfrontowym – plusy dodatnie i ujemne (12)
Ks. Ripperger, Poziomy walki duchowej - tłumaczenie (1 z 8)
Ks. Ripperger, Poziomy walki duchowej i Nasza Pani (2 z )
Protest przeciw Pachamamie - mało polskich nazwisk

Nasz youtube

Archiwa

Hierarchicznie
Chronologicznie

Podziel się

Reklama

Nasze Produkty

Datki

Możliwość komentowania dla zalogowanych użytkowników.

Odwiedź nas na:

You cannot copy content of this page

en_USEnglish
Tradycja i Wiara