
Mariologia ks. Blachnickiego jest w ogóle dosyć osobliwa.
Mówi on wiele o Maryi, określając Ją słowem „Niepokalana”, Jej poświęca Ruch Światło‐Życie, wreszcie każdy dzień opracowanych przez siebie 15‐dniowych rekolekcji oazowych wiąże z kolejnymi tajemnicami różańca. Natomiast w tekście o charyzmacie maryjnym Ruchu Światło‐Życie można przeczytać:
„Tradycyjnie (i popularnie) wyjaśnia się macierzyństwo Maryi wobec Kościoła formułą: Matka Głowy, więc Matka członków. Maryja będąca Matką Chrystusa jest również Matką wszystkich, którzy stają się członkami Jego Ciała Mistycznego. (…) Ta próba wyjaśnienia macierzyństwa Maryi wobec Kościoła nie jest zadowalająca. W tym ujęciu przede wszystkim nie widać, w jaki sposób Maryja miałaby jakiś bezpośredni udział w przekazywaniu nam nowego życia, raczej można by mówić o macierzyństwie w jakimś sensie moralnym. (…) Od tradycyjnego ujęcia macierzyństwa Maryi wobec Kościoła, wyrażonego w formule: Matka Głowy — Matka członków, trudno znaleźć przejście do zrozumienia tajemnicy Kościoła. Maryja widziana jest tutaj w pewnym sensie poza Kościołem czy ponad Kościołem i trudno w Niej dopatrywać się typu Kościoła”.
Obecny tu sposób rozumienia macierzyństwa Najświętszej Maryi Panny wskazuje na wyraźny zamiar przesunięcia akcentów w kierunku protestanckiego pojmowania Matki Boga jedynie jako doskonałej uczennicy Chrystusa i wzorowej chrześcijanki. Dezawuowanie zaś przez ks. Blachnickiego tradycyjnych ujęć doktrynalnych, ukazywanych zresztą przez niego w krzywym zwierciadle, stało się w jego pismach swoistą tradycją.
Prymat przeżyć
Bardzo silny nacisk w metodzie rekolekcji Ruchu Światło‐Życie kładzie się na doświadczenie i przeżycie. Zgodnie ze słowami samego ks. Blachnickiego rekolekcje oazowe
„to rekolekcje egzystencjalne, przeżyciowe. Mamy podjąć próbę urzeczywistnienia wśród nas ideału życia chrześcijańskiego. Mamy podjąć próbę wcielenia w życie podstawowych prawd naszej wiary, które znamy, pamiętamy z nauki katechizmu, ale które nie stały się jeszcze rzeczywistością. Może nigdy w życiu nie przeżyliśmy w pełni tego, co znaczy być chrześcijaninem, nowym człowiekiem, żyć we wspólnocie z Bogiem i z braćmi. Otóż akcent naszych rekolekcji prowadzonych metodą oazy spoczywa na słowie «być», albo: «żyć», «przeżyć». Dlatego mówimy o specyficznej metodzie rekolekcji, metodzie przeżyciowej, o rekolekcjach egzystencjalnych”.
Podkreślanie doświadczenia i niezmiernie ważnej roli przeżyć, przy jednoczesnym nasyceniu doktryny elementami nauczania protestanckiego, zwłaszcza z kręgów baptystycznych i „przebudzeniowych”, jest bardzo niebezpieczne. To prawda, że na pewnym etapie życia duchowego człowiekowi potrzeba pewnych szczególnych darów łaski, do których można również zaliczyć pozytywne uczucia pojawiające się na modlitwie, radość serca, wzniosłe pragnienia, wrażenie doświadczania bliskości Pana Boga itd. Istnieje jednak poważne ryzyko, że osoby uczestniczące w rekolekcjach wyrobią w sobie stałe zapotrzebowanie na te uczucia, a gdy nie doświadczą ich w codzienności, wówczas albo odejdą od wiary, albo będą szukały innej wspólnoty, nawet poza Kościołem katolickim, która spełni ich oczekiwania emocjonalne. Rzetelna duchowość katolicka, przeciwnie, uznając istotną rolę przeżyć na etapie nawrócenia, uczy jednocześnie, jak przetrwać okresy duchowego opuszczenia i posuchy.
Temu zagadnieniu jest poświęcone np. niejedno rozmyślanie podczas ignacjańskich ćwiczeń duchownych. Inny problem polega na tym, że odczucie wspólnoty w wierze, jakiego doświadczają młodzi ludzie na rekolekcjach oazowych, ma niewiele wspólnego z parafialną rzeczywistością kościelną. Kościół nawet w pierwszych wiekach chrześcijaństwa nie wyglądał jak oaza rekolekcyjna. Ileż w listach św. Pawła opisów waśni i kłótni we wspólnotach chrześcijan, ileż napomnień! Jest to Kościół walczący zarówno z grzechem w otaczającym go świecie, jak i z grzechem pośród własnych członków, Kościół boski i zarazem ludzki. Gdy ktoś doświadcza wspólnotowej idylli przez dwa tygodnie wakacji, najczęściej czuje się rozczarowany, gdy wraca do domu i w swojej parafii zastaje spory, letniość, słabość wiary, codzienną pracę bez większych rezultatów i znojny trud. Jak zniwelować ten dysonans? Ksiądz Blachnicki postulował zmianę dotychczasowego modelu parafii na model bardziej odpowiadający wzorcom posoborowym, który jednak (można chyba dodać — na szczęście…) nie przyjął się na terenie Polski:
„Zarysowuje się jeszcze jeden poważny, a nawet podstawowy i kluczowy problem naszego duszpasterstwa parafialnego. Jest to problem «zderzenia się» na płaszczyźnie życia parafialnego dwóch nurtów: soborowej odnowy liturgii (i co za tym idzie: całego duszpasterstwa i pobożności) oraz tradycyjnych form pobożności i duszpasterstwa. (…) dziś w duszpasterstwie parafialnym powinna dokonywać się nieustanna, reformistyczna konfrontacja pomiędzy całościowym dziełem odnowy liturgii a tradycyjnymi formami duszpasterstwa i pobożności w parafii. (…) Nasuwa się więc pytanie, czy nie należałoby dążyć do stopniowego przekształcania i pogłębiania grup «dewocyjnych» w parafii w kierunku biblijnych grup modlitewnych, spełniających w strukturze parafii rolę żywych komórek, z których wychodzą owocne inspiracje odnawiające życie całej wspólnoty lokalnej?”.
W całej zresztą twórczości ks. Blachnickiego widać z jednej strony słabo maskowaną pogardę wobec tradycyjnych form pobożności, z drugiej zaś wyraźny zamiar zbudowania na gruzach tych przebrzmiałych form nowej posoborowej rzeczywistości, jawiącej się jako oazowy raj na ziemi.
I rzeczywiście, istotną rolę w dziele reformy polskiej parafii miał odegrać właśnie Ruch Światło‐Życie, zgodnie ze słowami kard. Karola Wojtyły, zdradzającymi jego pełen afirmacji stosunek do Ruchu Światło‐Życie:
„Ruch ten, ruch oazowy, pozostaje w jakimś szczególnym stosunku do całego Kościoła w Polsce, z niego wyrasta i do niego chce wracać, jemu chce służyć (…). I tutaj, zdaje się, jest podstawowy problem z punktu widzenia wielu dziedzin Kościoła, wielu Komisji Episkopatu, m.in. także i naszej, mianowicie: to wychodzenie i to wracanie. Jak ono się dokonuje? Z jednej strony w wypowiedzi pioniera, twórcy i kierownika słyszymy, że taka jest zasadnicza tego ruchu orientacja; z drugiej strony z wypowiedzi tutaj usłyszanych i gdzie indziej dowiadujemy się, że są na tym punkcie pewne opozycje, tzn. że ta parafia, ten Kościół lokalny, któremu ruch oazowy chce służyć (chce służyć właśnie w zakresie apostolstwa świeckich, kształtując, formując świeckich), ta parafia jest często temu ruchowi przeciwna, przeciwna z powodu jakichś tam założeń, jakichś tam przesłanek, z powodu jakichś tam skłonności, dyspozycji czy antydyspozycji tkwiących zwłaszcza w duszpasterzach”.
Daje tu znowu o sobie znać sposób myślenia typowy dla wielu posoborowych reformatorów — to, co było wcześniej, trzeba usunąć albo przeobrazić. W rezultacie wytwarza się reformatorskie szaleństwo, za którym stoi słabo skrywana niechęć do tego, co było wcześniej, próba odcięcia się od przeszłości i związanego z nią dziedzictwa. Chociaż przeobrażenie polskiej parafii w praktyce niezbyt się powiodło, to jednak właśnie dążenie do zmian za wszelką cenę jest w znacznej mierze odpowiedzialne za kryzys, jakiego dziś doświadczamy. Jest oczywiste, że pewne zmiany są konieczne i że w ciągu wieków były dokonywane, niemniej każda zmiana musi dokonywać się w zgodzie z Tradycją Kościoła. Tymczasem posoborowi reformatorzy działali na podstawie aksjomatu: to, co przed soborem — złe; to, co po soborze — dobre. Podobna dialektyka nigdy nie może inspirować dobrych reform.
Konsekwencje błędów w teorii i praktyce ruchu oazowego.
Jest całkowicie jasne, że tylko osoby dobrze znające wiarę katolicką, ugruntowane w niej i świadome różnic dzielących katolików z innymi wyznaniami mogą ze względnie małym ryzykiem kontaktować się z innymi chrześcijanami, a nawet mieć na nich pozytywny wpływ i kierować ich do Kościoła katolickiego. Ksiądz Blachnicki uważał jednak inaczej:
„Mówi się często, że młodzież nie powinna być dopuszczana do kontaktów międzywyznaniowych, ale młodzież ta, która jest rozbudzona w swoim życiu wewnętrznym, ta młodzież, która żyje modlitwą i Słowem Bożym, jest o wiele lepiej przygotowana do nawiązania takiego dialogu niż dorośli katolicy, którzy posługując się kategoriami biblijnymi mogliby być nazwani «niemowlętami w Chrystusie», albo «ludźmi cielesnymi»”.
Ten optymistyczny pogląd założyciela oaz okazał się błędny. Jeżeli ks. Blachnicki konstruował swój ruch jako mający prowadzić do pogłębienia wiary katolickiej, do osiągnięcia chrześcijańskiej dojrzałości, powinien był oprzeć formację przede wszystkim na treściach czysto katolickich, na katolickiej duchowości i katolickim katechizmie. Mógłby dzięki temu uczyć katolików, w co naprawdę wierzą, i umacniać ich w tej wierze. Rozpoczęcie programu formacyjnego od tzw. kerygmatu, który w praktyce sprowadza się do głoszenia prawd wiary rzekomo wspólnych dla wszystkich wyznań chrześcijańskich, czyli w gruncie rzeczy ponaddenominacyjnej doktryny protestanckiej, wywołuje błędne wrażenie, jakoby istniało coś w rodzaju „czystego chrześcijaństwa”, a sprawy wykraczające poza tę doktrynę były jedynie nadbudową danego wyznania. Stąd już tylko jeden krok od wniosku, że jeżeli coś jest wspólne wszystkim chrześcijanom, to prawda taka jest istotą chrześcijaństwa i jest w gruncie rzeczy wystarczająca. Dalszą konsekwencją takiego rozumowania może być — i często bywa — upatrywanie w elementach wykraczających poza „wspólny kerygmat” jedynie niepotrzebnego balastu, który skłóca chrześcijan. Najlepszym rozwiązaniem wydaje się wówczas odrzucenie tego balastu. W takim ujęciu Kościół katolicki okazuje się głównym winowajcą podziałów między chrześcijanami, a jako rozwiązanie jawi się budowanie „Kościoła” ponad podziałami i oparcie go tylko na tym „czystym chrześcijaństwie”. Trudno się zatem dziwić wyłanianiu się z grup oazowych licznych „wolnych kościołów chrześcijańskich”.
Argument o prostowaniu zwichrowanej wizji wiary w dalszej formacji jest chybiony, gdyż wiele osób odchodzi z ruchu po wcześniejszych etapach, a ponadto niektórzy bardzo zaangażowani animatorzy oazowi, którzy przeszli całą formację, nie tylko stawali się protestantami, ale nawet zakładali własne zbory. Poważny problem Ruchu Światło‐Życie, paradoksalnie uważany przez założyciela za jego specyficzny charyzmat, stanowi bardzo ważna rola ludzi świeckich (animatorów) w formacji członków. Rodzi to wysokie ryzyko wpajania młodym ludziom błędnych koncepcji teologicznych. Nawet jeśli formalnie grupy oazowe podlegają opiece duszpasterza, to jego rola bywa znikoma, a cotygodniowymi spotkaniami formacyjnymi zajmują się wyłącznie świeccy animatorzy. Uczestnicy takich spotkań zadają niełatwe pytania, na które animator rzadko potrafi poprawnie odpowiedzieć. Była już wcześniej mowa o tym, że w formacji ruchu wielki nacisk kładzie się na osobiste przeżycia i świadectwa. W praktyce niesie to z sobą liczne niebezpieczeństwa, wśród których na pierwszym miejscu wypada wymienić dominację emocji.
Zaniedbuje się intelektualny aspekt wiary, a przeżycia stawia na pierwszym miejscu. Sprzyja to odchodzeniu od Kościoła w sytuacji, gdy emocje przeminą, a młody człowiek czuje się zawiedziony, bo przecież w czasie oaz nabrał przekonania, iż Pan Bóg daje nam „życie obfite”, bogato okraszone nadzwyczajnymi darami. Innym zagrożeniem jest duchowy ekshibicjonizm, przyjmujący niekiedy formy groteskowe czy wręcz niesmaczne, gdy egzaltowani uczestnicy w ramach publicznej „godziny świadectw” dzielą się swą mroczną, „przedoazową” przeszłością, która została raz na zawsze przekreślona. Subiektywne pojmowanie wiary, rozszerzające jej definicję w kierunku innych cnót boskich, prowadzi do negacji tradycyjnego rozumienia wiary jako przylgnięcia rozumem do prawdy objawionej przez prawdomównego Boga. Pokłosiem protestanckich wpływów jest również podkreślanie obrzędu przyjęcia Jezusa Chrystusa za osobistego Pana i Zbawiciela jako niezwykłego wydarzenia, kluczowego dla całego życia religijnego. Wyolbrzymianie znaczenia tego aktu dokonywanego przez katolików, którzy zostali ochrzczeni i regularnie przyjmują sakramenty, prowadzi w konsekwencji do deprecjonowania roli sakramentów. Częste wzmianki o „półchrześcijanach”, które można znaleźć w pismach ks. Blachnickiego, wzmacnia przekonanie, jakoby to nie chrzest czynił z nas dzieci Boże, ale dopiero osobisty, uroczyście celebrowany wybór, dokonany podczas rekolekcji oazowych.
Nacisk na wybór Chrystusa na osobistego Pana i Zbawiciela, połączony z pogardliwymi uwagami o niedojrzałości chrześcijańskiej statystycznego „parafialnego katolika” oraz niewystarczalności tradycyjnego duszpasterstwa, sprawia, że wielu uczestników formacji konsekwentnie uznaje za bezcelową normalną pracę duszpasterską. Skoro bowiem pozbawiona „małych wspólnot” parafia jest wylęgarnią „ochrzczonych pogan”, młodzi ludzie mogą się czuć oszukani przez rzekomo źle funkcjonujący, zhierarchizowany i skostniały Kościół. Ruch Światło‐Życie staje się w ich przekonaniu ostatnią deską ratunku. Nawet jeśli przez cały czas zachowują oni jedność z parafią i diecezją oraz angażują się w życie eklezjalne, to ich celem jest przekształcenie całego Kościoła w wielką wspólnotę oazową. Akcentowanie niezmiernie wielkiej wagi wyboru Jezusa na osobistego Pana i Zbawiciela, umieszczające członków oaz w gronie „religijnej elity” zbawionych, skutkuje rozwojem pychy i poczucia wyższości. Sprzyja temu dodatkowo podkreślanie roli wspólnoty, traktowanej wręcz jako miejsce, bez którego nie można się zbawić. Wielu młodych ludzi jest przekonanych, że bez zaangażowania we wspólnotę nie ma się szansy na rozwój życia religijnego; w konsekwencji wspólnotowe formy modlitwy niejednokrotnie zastępują modlitwę osobistą.
Liturgia
Liturgia we wspólnotach oazowych jest oczywiście sprawowana według nowego rytu, ale nierzadko z nadużyciami potępianymi nawet przez tzw. posoborowe ustawodawstwo liturgiczne, m.in. z niestosowną muzyką i treścią wykonywanych utworów i bardzo dużym naciskiem na zewnętrzne „czynne uczestnictwo” — czytanie lekcji mszalnych, modlitwa wiernych, procesja z darami itp.; środowisko oazy było w Polsce z założenia awangardą odnowy liturgicznej i celowało w krytyce starych form liturgicznych.
Zaprezentowane uwagi odnośnie do sposobu funkcjonowania Ruchu Światło‐Życie oraz poglądów teologicznych jego założyciela nie mają na celu deprecjonowania zasług ks. Blachnickiego ani potępiania całego ruchu, a jedynie zwrócenie uwagi na to, że w teorii i praktyce istnieje pewien problem, nad którym warto byłoby się pochylić. Wypowiedzi ks. Franciszka stanowią doskonały przykład posoborowej teologii, w której można znaleźć mieszaninę twierdzeń w pełni ortodoksyjnych, jak i wątpliwych, gorszących lub nawet bliskich herezji. Do poruszania się po tak grząskim gruncie trzeba być wprawnym teologiem, a ponieważ młodzi ludzie zazwyczaj nie mają wystarczającej wiedzy, ich zetknięcie się z podobnym sposobem myślenia rodzi poważne zagrożenia dla wiary. Zadaniem drugiej części artykułu będzie naszkicowanie pełniejszego obrazu sytuacji Ruchu Światło‐Życie oraz dowiedzenie, że wskazane wyżej elementy ryzyka nie są bliżej nieokreśloną hipotezą, lecz aż nazbyt często okazują się smutną rzeczywistością. Autorka postara się przedstawić historię współpracy ruchu z protestantami za życia ks. Blachnickiego, skutki tej współpracy, kontrowersje, jakie wówczas wywoływała, a także ekumeniczne zaangażowanie obecnego kierownictwa ruchu i nadal organizowane przy jego udziale inicjatywy międzywyznaniowe. Ω
Monika Chomątowska: Problemy ruchu oazowego, Zw nr 157 (6/2012)
http://rebelya.pl/forum/watek/50773/?page=2
Możliwość komentowania dla zalogowanych użytkowników.